APO

Plan był taki, że odłączamy się od reszty grupy <ja, Em i Dukiel> w Oslob i ….dalszego planu nie ma. Metodą palca i mapy albo tego co akurat zauważymy wybrałyśmy wyspę Apo. Jest to miejsce niedaleko Negros, które na mapie zaznaczone jest liczbą, bo generalnie go nie widać. W przewodniku jego opis nie zajął nawet strony. Wiedziałyśmy tyle, że jest to mała wulkaniczna wyspa, słynąca oczywiście z raf i co było nowością MASYWNYCH ŻÓŁWI. Żółwie nas przekonały, założyłyśmy, że nieważne co się stanie musimy dotrzeć na Apo. Z grupą nazwaną na cześć organizatorki wycieczki, czyli z grupą Asi Krzyżosiak dotarliśmy rankiem do Domageti po czym rozstałyśmy się z nimi na następne 3 dni… bez mapy, bez przewodnika, bez nikogo, kto zwykle planuje zwiedzanie- ruszyłyśmy w dalszą drogę. Na Filipinach wystarczy znać tylko cel podróży, więc już dwie wyspy wcześniej wsiadając do pierwszego jeepneya krzyczałyśmy APO. Po przeprawie jeepneyem, statkiem, jeepnejem x3 i krabotem dotarłyśmy na miejsce. Porównać je można do Pamilacan ze względu na turkusowy kolor wody, rafy i brak prądu w niektórych godzinach i oczywiście świeżej, słodkiej wody. Zatrzymałyśmy się w  miejscu, którego nazwa niejako nas prześladuje- Liberty. Naszą sypialnią było dormitorium, do którego droga każdorazowo prowadziła przez kuchnię. Postanowiłyśmy, że te 3 dni poświęcamy na odpoczynek od wszystkiego, co nie do końca zrealizowałyśmy, bo już następnego dnia o 8 rano w pełnym wyposażeniu <Em już wie, że pianka S to nie jej rozmiar> nurkowałyśmy w poszukiwaniu żółwi. W sumie to nie musiałyśmy ich szukać, bo potykałyśmy się o nie w wodzie, a Dukiel już wie, że żółwie nie mają pazurów. Resztę naszego dnia poświęciłyśmy na eksplorowanie wyspy i  zabawy z żółwiami -mianowicie one uciekają, a my je gonimy. Ostatni nasz dzień na Apo też zaczął się wcześniej, bo już o 9 byłyśmy na mszy, co nastąpiło po wejściu na latarnię i zjedzeniu symbolicznego śniadania-  pomidora, bo tylko to zostawiły nam mrówki, nie oszczędzając nawet ryżu podwieszonego pod sufitem. Cała wyspa generalnie składała się z dwóch wzgórz i dżungli niewiarygodnie wysokich palm. Rafa niesamowita, chociaż w dużej mierze zniszczona przez zeszłoroczny tajfun. Jedno z miejsc było naprawdę smutnym cmentarzem korali, a i wśród żywych znalazłyśmy smutnego : c Bardzo dużo naszych wspomnień pozostaje na Apo, zdjęcia żółwi jeszcze się pojawią, jak tylko je dostaniemy. Dodam tylko, że wracałyśmy z uchodźcami na łodzi przykrytej plandeką, za to trochę taniej. Podsumowując była to wycieczka pełna żółwi, widoków jak z fototapety i mrówek, ale na pewno NAJLEPSZA ZE WSZYSTKICH, NIEZALEŻNIE OD TEGO CO NAPISZĄ INNI.

APO <333333333

Basia

SAM_0979 SAM_0875 SAM_0891 SAM_0893 SAM_1009 SAM_1027

Dodaj komentarz